Witam. Napisałem kiedyś dość zabawny post o szkole, teraz podejdę do tematu trochę bardziej realnie. A więc - dziś narzekanie.
Zacznę jednak przekornie. W Polsce tzw. system edukacji tak naprawdę wiele uczy swych wychowanków. Wpaja słuszne wartości, demokratyczno-patriotyczne postawy. Jednak szerzej o tym naskrobię innym razem.
Pomijając powyższe, czego dowiadujemy się w gimnazjum? Historia: wpaja nam się daty i nieco definicji. Wszystko to, co zapomnimy w ciągu 2 dni od nauczenia się. A co jest tak naprawdę ważne w historii? Wyciąganie wniosków, zauważanie ciągłości i łańcuchów przyczynowo-skutkowych. A następnie wykorzystanie tych umiejętności do niepowtarzania błędów przodków. "Niechby się inaczej zgięła historii sprężyna, a rehabilitowalibyśmy dziś Stalina". Pomoc w zrozumieniu takich procesów powinna być kluczowym zadaniem nauczycieli historii. Coś innego: matematyka. Funkcje, obliczanie pola koła, potęgowanie pierwiastków. A naprawdę potrzebne w życiu bywa obliczanie pól prostokątów, znajomość jednostek, podstawowe działania, logiczne myślenie (które w ogóle powinno być priorytetem, jeśli chodzi o treści kształcenia każdego przedmiotu). Jeśli ktoś nie ma zamiaru być architektem, inżynierem czy matematykiem-teoretykiem - nic innego mu się nie przyda. Biologia - ewolucja, budowa komórki czy rozmnażanie paprotek. To wszystko może być naprawdę ciekawe, ale większość osób przypomni sobie o tych wiadomościach ze 2 razy w życiu, przed testem i rozwiązując krzyżówkę. Z kolei o chorobach, a zwłaszcza samodzielnym leczeniu i profilaktyce, rozpoznawaniu roślin i zwierząt - mało. Tak jest również z: chemią - węglowodory, alkohole - i fizyką - większość materiału. Pomijam już wszystkie zajęcia artystyczne, techniczne, plastyczne, przygotowania do karty rowerowej, motorowerowej, religie i tak dalej, i tak dalej. Na względnie poprawnym poziomie są może polski, wos czy geografia (której program obejmuje sporą część zakresu wiedzy z wosu).
Już jest tak źle, a przecież dochodzą jeszcze kolejne 3 zmarnowane lata: liceum. I kolejna porcja tej informacyjnej brei. A tak naprawdę wystarczyłaby szkoła trwająca do 10-12 roku życia, by przekazać całą elementarną, potrzebną wiedzę w życiu. Jeśli ktoś chciałby zostać stolarzem - to w tym momencie kończy ten rodzaj edukacji i idzie do jakiejś szkoły zawodowej, na kurs czy po prostu uczy się w domu, bo ma ojca stolarza. I gwarantuję, że będzie lepszym stolarzem, niż osoba, która zmarnotrawiła dodatkowe 6 lat w szkole, nie dowiadując się niczego potrzebnego, zaprzepaszczając jednocześnie lata swego życia, podczas których człowiek łatwo przyswaja wiedzę, uczy się nowych rzeczy. Jeśli ktoś chce robić w życiu coś "ambitniejszego" - to idzie dalej. Jak chce być nauczycielem w podstawówce - to kolejne 3-5 lat + kursy pedagogiczne mogły by wystarczyć na przekazanie danej osobie całej wiedzy, jakiej potrzebuje, by potrafić tłumaczyć zawiłości swego przedmiotu dzieciom. I również w ciągu tych kilku lat (a nie kilkunastu) dowie się o wiele razy więcej, niż jego odpowiednik w naszej rzeczywistości - ponieważ pominie wszystkie niepotrzebne mu wiadomości, skupiając się tylko na tym, co mu się przyda. A jak ktoś ma marzenia zostać najlepszym specjalistą w kraju - to uczy się swojej dziedziny przez kolejne 10-12 lat i faktycznie staje się fachowcem, a nie profesorem z dyplomem, za to bez umiejętności i wiedzy.
Obecny system edukacji uczy nas wkuwać bez rozumienia i zapychać się tonami zbędnych wiadomości - zamiast dać nam dobry start na życie. Taki wniosek z tego postu - dla tych, którym nie chciało się czytać i dla tych, których szkoła odmóżdżyła już za bardzo.

P.S Wyobraźcie sobie, ile państwo - czyli podatnicy - zaoszczędziłoby, skracając obowiązkową długość edukacji.

UWAGA! Mój wiersz o szkole - zupełna porażka liryczna, ale i tak opublikuję:
Szkoła to wspaniała instytucja,
Uczy choćby czym jest ewolucja,
Coś o funkcjach, rozmnażaniu maku,
Wszystko tak potrzebne na zmywaku.